anti Bati in da town

czyli o pierwszej wycieczce do miasta.

 

Mam wrażenie, że jestem tu już bardzo długo. Nie mogę uwierzyć, że to wczoraj był mój pierwszy pełny dzień. Niby nic się nie dzieje – zwykłe, domowe życie, dla mnie jednak tyle się różnych rzeczy w ciągu dnia przeplata, że wieczorem nie mogę zasnąć. Chwilowo przestałam być Beatą, bo Betty jest łatwiej. Jak dzieciaki dodadzą z przodu „auntie”, to otrzymujemy coś na kształt anti Bati.

 

Udało mi się wstać dzisiaj po 6:00 (sumie obudziłam się nawet wcześniej, bo strasznie chciało mi się siku). Teraz korzystam z poobiedniej drzemki wszystkich dzieci, siedzę oparta o ścianę domu, piszę i chyba zaraz sama zasnę. Słońce dzisiaj przygrzało.

 

Ale! Najpierw opowieść. Jak Maria zapowiedziała, tak i zrobiła – zabrała mnie do centrum miasta Masindi. Odwiedziłyśmy razem punkt kupna telefonów/internetu, w którym zakupiłyśmy mobilną sieć dla nas, wolontariuszy. Wiem już, w którym banku najlepiej wymieniać pieniądze, która z kobiet sprzedających warzywa na targu to znajoma Marii, u której zaś można kupić sukienkę. Wszyscy oczywiście uśmiechnięci, choć mając przy sobie Marię nie budziłam aż tak wielkiego zainteresowania (raczej „interesowaniem” powinnam to nazywać, bo właśnie o interesy przecież zwykle chodzi). Interesowanie więc było minimalne. Udało mi się doładować kartę w ugandyjskim telefonie (metoda taka sama jak w Polsce), zadzwoniłam do mamy i taty i nie mam pojęcia, ile mnie to kosztowało. Mam nadzieję, że nie wygadałam już wszystkiego. Idąc przez miasto zobaczyłam, jak jestem biała. Jeśli w Polsce ktoś mówił mi ostatnio, że jestem opalona, to tutaj… świecę światłem odbitym.

 

Wracałyśmy boda. Wiozłam arbuza. Nie zleciałam. Arbuz też dojechał cały. Bardzo mi się podoba ten wiatr we włosach, cały czas się śmieję gdy jadę. Raz, że zawsze chciałam by ktoś przewiózł mnie na motorze (Tomasz, szykuj się na wiosnę!), dwa – cały czas kogoś mijamy więc nie ma sensu przestawać się uśmiechać.

 

Podoba mi się Masindi. Ciekawe, że ani ciocia Hope ani Maria nie wiedzą, ilu jest to mieszkańców. Czytałam, że kilkadziesiąt tysięcy (o ile dobrze pamiętam). Możliwe.

 

Franku, Igi – dziś dzieciaki dostały samochody, które im daliście. Wszyscy bardzo się cieszą! Godfrey boi się zgubić swój, dlatego prosi mnie bym trzymała go w kieszeni. Na pierwszym zdjęciu Marta, na drugim Joffrey (z lewej) i Robert. Z tymi dwoma przystojnymi panami wykonaliśmy dziś znów spacer.

 

DSC00907 - Kopia

 

DSC00908

 

Tato Marcinie – chwała Ci za przejściówkę i latarkę, dzięki której fajnie myje mi się wieczorem w łazience na podwórku. Nie muszę się przejmować, że jest już ciemno. Mamo Tereniu, dziękuję za lekarstwa! Wjechał dziś pierwszy przeciwbólowy.

 

Dobrego popołudnia kochani! Mamy łączność dzięki świeżutkiemu modemowi sieci Africell. To nie reklama, po prostu strasznie podoba mi się ta nazwa.

7 komentarzy

  • Bomble

    AntiBeti ♡
    My też się tu wszyscy wzruszamy i nie możemy się doczekać kolejnych wpisów. Chyba już się tam czujesz jak w domu 🙂
    A dzieciaki niech poczekają, jak im ta AntiBeti zacznie śpiewać całym sercem prosto z trzewi!
    Ściskamy najmocniej. Nie ugotuj się tam! :*

  • Kasia

    Tak piszesz moja droga, że to widzę, czuję ten wiater we wełosach ;D Bea, chłoń, czerp, zjadaj słońce! U nas dziś 30 stopni. Ostatni pewnie krzyk lata 🙂

    Cudownie, że założyłaś tego bloga.

  • Krystajna

    wzrusz i tyle 🙂 cała Polska czeka na Twoje zdjęcia (w końcu my społeczeństwo obrazkowe 😉 ), ale jak będzie trzeba to poczeka jeszcze trochę 😉 uściski

  • matka Teresa

    Super, że jest tak dobrze jak piszesz. Mam nadzieję że tak jest naprawdę. Życzę ZDRÓWKA (żeby leki nie były potrzebne) i kolejnych miłych wrażeń. Już wyobrażam Ciebie po powrocie z buzią koloru podobnego do tych cudnych dzieciaczków. Buziaczki. Dobrej nocy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *