gdy Hope gotuje
wszyscy siedzą w kuchni. Jak w tym stereotypowym afrykańskim sklepie, w którym obsługi jest tyle, że może obsiąść każdy kąt i leniwie patrzeć na przechodzących między półkami klientów. W przypadku sklepów z czasem odkryłam, że duża liczba pracowników ma niekiedy uzasadnienie. W przypadku naszej kuchni – nie ma.
Siedzimy, bo lubimy Hope. Jest pracowita i dobrze zorganizowana, dlatego bardzo rzadko pozwala sobie pomóc. Jeśli już, jest to jedna lub dwie osoby – dla obecności pozostałych nie ma więc żadnego wyraźnego powodu. Dziś naliczyłam nas czternaścioro, a na tej liczbie się nie zatrzymaliśmy.
Co robimy? Rozmawiamy, opowiadamy śmieszne historie, śpiewamy, słuchamy radia, czasem milczymy. Wydaje mi się, że każdy po swojemu w tym towarzystwie odpoczywa. Zobaczycie więc na zdjęciach (bo dziś postanowiłam ten wieczorny rytuał uwiecznić) zrelaksowanego Mesarcha, zajętego moim futerałem na aparat Geoffreya, mnie i Promise strzelające zdjęcie samym sobie, gotującego i przelewającego do termosów wodę Davida (który jako jedyny tak naprawdę pomagał), wyciągającą długie nogi Grace, Gorreti bawiącą się z Judith.
- Mesarch
- koko
- Majorien
- Gorreti i Judith
- Geoffrey
- Hopu, Bubu, William
- Joram, Geoffrey, Martha
- Beti, Promise
- Hope i zajęty David
Po umyciu dzieci, w czasie jedzenia przez nie kolacji, do naszego podwórka dotarł lament. Gdy wsłuchasz się w taki płacz i wypowiadane w nim słowa, nie musisz nawet znać dobrze języka by wiedzieć, co to oznacza. Szukając na podwórku szczotki wiedziałam, że ktoś z naszych sąsiadów odszedł. Gorreti i Hope wyszły na zewnątrz, ja czekałam na nie przy bramie. Straciliśmy dziś Mzei (tak z szacunkiem określa się tutaj starszych mężczyzn), wesołego i niezwykle serdecznego starszego pana, który był jednym z naszych najbliższych sąsiadów. Po drugiej stronie naszego domu również mieszka jego rodzina. Mzei zostanie w mojej pamięci na swoim nieśmiertelnym motorze i w charakterystycznej czapce na głowie. Zaczęłam ostatnio fotografować osoby znaczące w Masindi, by móc Wam je przedstawić. Jest mi bardzo przykro, że nie zdążyłam sfotografować tego pana.
W niespełna tydzień po odejściu kogoś ważnego w Polsce, straciliśmy dziś osobę bliską domowi w Ugandzie. Są siły, które nie znają granic i odległości, wszędzie sieją taki sam smutek.
Witam serdecznie Pani Beato! Przede wszystkim chcialabym podziekowac za piekne opowiesci z Masindi,ktore zawsze czytam z wielka uwaga i radoscia. Nazywam sie Beata Pietrzyk i mieszkam w Londynie.Jak widac jestem Pani imienniczka,ale nie rowiesnica. Mam 46 lat i wreszczie chcialabym zrealizowac swoje marzenie i pojechac do Afryki.Chcialabym zapytac jakie kryteria trzeba spelniac,aby moc przyjechac do Masindi i pomoc w opiece nad dziecmi jako wolontariusz. Jakie sa koszty wyjazdu i pobytu w Masindi powiedzmy przez pol roku.Bede ogromnie wdzieczna za odpowiesz.Pisalam na Pani adres mailowy,ale przy wysylaniu pojawiala sie wiadomosc,ze adres jest nieprawidlowy. Oto moj adres mailowy lotta69@o2.pl
Pozdrawiam serdecznie cala cudowna rodzinke z Masindi.