pierwsze spacery i wzruszenia

Mija właśnie mój pierwszy pełny dzień w Masindi. Mniej więcej rozumiem już, na czym polega rozkład jazdy w Window of Life ale zobaczymy ile jeszcze niespodzianek mogą przynieść dni kolejne. Dziś pierwszy raz poszłam na spacer, za towarzyszy miałam Roberta i Martę (maluchy). Marta na spacerze powiedziała więcej słów niż przez resztę dnia, a Robert (odważny i zaczepny) strasznie bał się wody płynącej w rzeczce. Strach go wręcz paraliżował, czepiał się cały mojej nogi.

 

Widziałam tylko kawałek miasteczka, przeszliśmy drogą prowadzącą w górę. Lubię to miejsce. Zdecydowanie bardziej  wolę je od Kampali, której samo wspomnienie lekko mnie przeraża. Tutaj mijani ludzie również witają i pytają jak się mam, ale (umówmy się) nie mają w tym żadnego interesu. Nikt nie weźmie mnie na boda z dwójką dzieci (na pewno?), nie trzeba mi pomagać niczego nieść. Wzbudzam zainteresowanie i uśmiech. Chcą mnie poznać.

 

W domu jest teraz kilkoro dorosłych. Maria i ciocia Hope, chłopak budujący dach do małej szopy, przyjaciółka Marii z Kampali i chłopak, który jest naszym ochroniarzem. Cocia Sunny pojechała na tydzień do swojej rodziny. Dużo aktywności dorosłych (gotowanie, pranie, budowanie, odpoczywanie) toczy się przy muzyce (najczęściej puszczanej z telefonu). Poza zespołami afrykańskimi, na topie również gospel i pieśni religijne w nowoczesnych aranżacjach. Wszystko oczywiście dzieje się na zewnątrz, na dworze. W domach i pomieszczeniach za dnia nie przebywa nikt.

Podobno jutro pojedziemy z Marią do miasta. Pokaże mi targ, sklepy, bank.

I kupimy dla mnie Internet.

I postaram się nie zlecieć z boda.

 

***
Każdy dzień będzie podejrzewam ciężki do opisania, bo dzieje się bardzo dużo. A może po prostu nie umiem jeszcze systematyzować tego wszystkiego i wyciągać dla Was tego, co najlepsze. Nauczę się, obiecuję.

 

Byłam dziś w szpitalu z Godfreyem, którego męczy straszny kaszel. Liderem akcji była oczywiście ciocia Hope, która tłumaczyła mi po drodze wiele rzeczy z życia przeciętnego ugandyjczyka. Wiem już, jak po szpitalu się poruszać, gdzie po kolei iść. Spokojnie następnym razem mogę wyręczyć którąś z cioć. Droga do szpitala prowadzi przez podwórka, wąskimi ścieżkami. Mijałyśmy dużo siedzących ludzi, wracających ze szkół dzieci, kierowców boda oczywiście też. Wszyscy hello, how are you, a co śmielsze dzieci wybiegają by się przywitać i mnie dotknąć. Jedna śliczna i zdesperowana dziewczynka biegła za nami spory kawałek, zanim zorientowałyśmy się, że tak bardzo chce dotknąć muzungu.

 

***

 

Noc. Jest 20:19, przed chwilą dzieci skończyły jeść kolację i poszły do łóżek. Wszystko tutaj ma swój porządek, każdy wypełnia swoje zadania lub cierpliwie czeka na swoją kolej. W takim miejscu jak dom dziecka to chyba jeden z kluczy do sukcesu. Jestem pod wrażeniem tego, jak dziewczyny organizują życie tutaj. Wszystko przebiega tak spokojnie, tak płynnie…

Po kąpieli dzieci zasiadły razem pod wielkimi ręcznikami i zaczęły śpiewać piosenki. Nie chciałam dziś wyskakiwać z aparatem, będzie pewnie wiele okazji do nagrania. Śpiewają świetnie, jest przy tym dużo zabawy. Nie znam tych piosenek, śpiewam z nimi, a one się ze mnie śmieją. Choć jestem tu od wczoraj, sporo wyczuwam, obserwuję każde z osobna. Pamiętam już wszystkie imiona. Bardzo te dzieci lubię.

 

Chwilę przed kąpielą dzieci pomyślałam sobie, że jestem ogromną szczęściarą, że mogę tu być. Że przez pół roku będę w ten sposób doświadczać życia, żyć takim a nie innym dniem codziennym z tymi a nie innymi ludźmi. Bardzo się z tego cieszę już teraz, a jeszcze tyle przygód przede mną.

 

Po kolacji ciocia Hope modli się z dziećmi. Maria śmiała się ze mnie gdy powiedziałam jej, że przy modlitwie strasznie się popłakałam. Cała modlitwa była piękna, postaram się kiedyś ją spisać, ale gdy usłyszałam thank you for our founders, our volunteers and all the people that care about our lives pomyślałam, że tych troszczących się o nich, o ich życie, powinno być jeszcze więcej. To wspaniałe dzieci, wspaniali ludzie.

 

Jest 20:26. Idę niedługo spać. Misją jest wstać o 6:00 i pomóc Hope wyprawić duże dzieci do szkoły. Trochę boli mnie brzuch, zamiast kolacji wypiłam herbatę. W głowie też coś dziwnie, ale podejrzewam, że to przez Lariam. Środa dniem walki z malarią.

 

Bardzo Wam dziękuję za to, co do mnie piszecie. Jesteście niesamowici!

9 komentarzy

  • Didżejka

    I za to uwielbiam Internet! Jeszcze zdjęć nie widzę, ale już czuję się, jakbym tam była z Tobą 🙂 I chyba wiem, co mi się będzie dziś śniło! A jutro rano otworzę okno i zawołam: DZIEEEEEŃ DOOOOBRY KAAAALIIIIISZU! 🙂 :*

  • Tomasz

    Czytam co piszesz, przymykam oczy próbując sobi to zwizualizować i łapię się na tym, że nie mogę się doczekać pierwszych zdjęć. Internety i zdjęcia jednak rozleniwiły moją wyobraźnie w dużym stopniu.

    Wszystko brzmi jak opowieść z bajki. Lekko nietypowej, bo nie o księżniczce w zamku, ale jednak bajki.

    Mocno Ci zazdroszczę, jeszcze mocniej podziwiam i już prawie wcale się nie martwię. Cieszę się, że jesteś tam gdzie chciałaś być i z tego co piszesz wszystko układa się co najmniej tak dobrze jak chciałaś.

    Gorące uściski ode mnie, Anny i kociaków :*

  • Ania

    Anna ściska i też się rozmarzyła czytając.
    U nas akurat ciepło, w biurze duszno i sennie po wczorajszej premierze, więc trochę czuję jakbym tam była i wyobrażam sobie tych wszystkich hello-my-friend-uczynnych 🙂
    Też czekam na zdjęcia, bo u mnie w wyobraźni to wszystko wygląda jak takie trochę bardziej kolorowe i chaotyczne „Pożegnanie z Afryką” (nie w strojach z epoki :))
    Buziaki ode mnie Tomasza i kociaków co mi wchodzą w nocy na głowę i nie dają spać :*

  • Sylwia

    Betku, dziś dopiero odkryłam, że nadajesz na żywo z oddali!! Jestem zachwycona i trzymam za Ciebie mocno kciuki, żeby tam były dla Ciebie same pozytywne emocje!! Jacho też Cię ściska :***

  • pew

    Wzruszam sie bardzo Twoimi wrażeniami i te słowa Twoje tak piękne i obrazujące, ze trochę sie czuje, jakbym tam była 🙂
    Miłości dużo śle!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *