wieczór i poranek, dzień pierwszy

No to dzień dobry, Ugando!

W pierwszych słowach powinnam z pewnością wyrazić głęboki szacunek do linii lotniczych, które bezpiecznie dostarczyły mnie z Polski do Ugandy. Na telewizorkach w samolocie (poza filmami i innymi zabijaczami czasu) mogłam śledzić, gdzie aktualnie się znajdujemy i mentalnie przynajmniej pozwiedzać tę część Afryki, którą wyminęliśmy.

 

Zastanawiałam się, jakie będzie moje pierwsze, pierwsze z pierwszych, wrażeń po wyjściu z samolotu. Wylądowaliśmy o 23:30 i było… lekko duszno. Nie, nie zalał nas pot, nie zatkało nas (mnie), ale czuć było inność. W Polsce o północy gorąco na pewno Ci nie jest.

 

Wszystkie formalności pokonaliśmy bardzo szybko. Mój bagaż przyleciał. Taksówkarz na mnie czekał. Nie ma naprawdę na co narzekać!

 

Pierwsza noc… Była krótka. Długo nie mogłam zasnąć, nasłuchiwałam dźwięków zza okna (głównie świerszcze), nie mogłam uwierzyć, że jestem w Ugandzie. Może dlatego, że jechaliśmy w ciemności i nic nie mogłam zobaczyć, może dlatego, że to ogólnie jakieś takie niemożliwe… Śniły mi się trzy rzeczy – wielkie, obrzydliwe świerszcze łażące po pokoju, spadająca na mnie moskitiera, którą się przykrywam i to, że jestem w ciąży. Podsumowując – nie do końca się wyspałam. Zobaczycie potem, że obawy zupełnie nieuzasadnione, bo instalacja z moskitierą naprawdę porządna.

 

Za chwilę zakładam na siebie toboły (duży plecak jest jak wieża) i jadę do Kampali. Już wczoraj taksówkarz próbował mi wmówić, że jedynym środkiem transportu do miasta jest  (jego) samochód (80 000 UGX). Ale są busy za 3 000 UGX. Się wie!

 

 

 

 

6 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *