spacer dzielony
Nasz rozkład dnia w zasadzie się nie zmienił. Zmieniła się liczebność grupy ale reguły pozostają te same. Zwykle po śniadaniu wychodzimy z małymi na spacer – od kiedy jest z nami trójka nowych wolontariuszy możemy zabrać je wszystkie w jednym czasie. Do dziś chodziliśmy wszyscy razem na plac zabaw, teraz podzieliliśmy się na dwie grupy dzięki czemu odkryliśmy z Bastianem całkiem nową ścieżkę. Poznałam dziś kogoś niezwykłego, ale ten ktoś zasługuje na osobną opowieść opatrzoną zdjęciem. Wkrótce Wam go przedstawię!
Paluch na zdjęciu na górze należy do Misacha (nie wiem czy dobrze piszę jego imię, wymawiamy je Misacz), który dołączył do nas w zeszłym tygodniu. Podobnie jak każdy przybysz zadomowił się szybko i ja też czuję, jakby był z nami od zawsze. Nie mówi po angielsku lecz dużo rozumie, a biorąc pod uwagę moje pierwsze kroki w lunjoro – komunikujemy się całkiem dobrze. Tylko podczas pierwszego spaceru szedł w zupełnie inną stronę niż chciałam i myślał, że stop! oznacza bieganie. Potem było już normalnie.
Dziś przyjechał do nas jeden z najstarszych chłopców, Denis, który uczy się na co dzień w Kampali. Jest chory i dlatego wysłano go do domu. Póki co śmieje się ze mnie, że jako jedyna tutaj jestem z Polski. Faktycznie w naszej rodzinie stanowię na tę chwilę narodową najmniejszość.
Powyżej część mniejszości niemieckiej – po lewej Alice, po prawej Sophia, w środku Misach. Na pierwszym planie Godfrey.
Na koniec zaś kochana ciocia Hope odpoczywająca z naszą najmniejszością o imieniu Lorinne, zwaną w domu Bubu. Lorinne jest jedną z dwóch córek Marii.
Zdjęcie palucha niesamowite (zanim przeczytałam tekst myślałam że to czyjaś głowa).
Córeczka Bubu – śliczności. Ciocia Hope – również śliczności (szczególnie włosy), ale chyba zmęczona (albo smutna?). Pozdrawiam.
„Poznałam dziś kogoś niezwykłego” – ja tylko nieśmiało przypominam, że czekamy tu z zapartym tchem, któż to ach któż?