pan Mansur Tembo
Zacznijmy raz jeszcze od organizacji przestrzeni. Od afrykańskiego sposobu jej organizacji, który zupełnie inny jest od naszego i dlatego ciężko nam go pojąć. W Kampali nie wiesz, gdzie spojrzeć by nie potrącił cię samochód, nie wiesz dlaczego domy stoją tak a nie inaczej. I dlaczego właściwie tak a nie inaczej wyglądają. W Masindi też wielu rzeczy jeszcze nie wiemy, nasze spacery z dziećmi to ruletka. Z każdym dniem odchodzimy od domu o przysłowiowy krok dalej by odkryć coś nowego. Czasem udaje nam się sprawnie wrócić, czasem błądzimy i spacer niekontrolowanie się wydłuża. Nietrudno zabłądzić w gąszczu drzew i gąszczu domów. W niektórych miejscach nie wiesz, czy jeszcze trzymasz się ścieżki czy już wkroczyłeś na czyjś prywatny teren. Mówi się tutaj, że sąsiedzi są zawsze mile widziani. Ale skąd możemy mieć pewność, że ktoś rozpozna w nas sąsiadów? Gdzie kończą się granice sąsiedztwa? Te pytania póki pozostawione są jeszcze bez odpowiedzi.
Podczas pierwszego dzielonego spaceru wkroczyliśmy z Bastianem na nieznaną dotąd ścieżkę, która prowadziła ewidentnie do czyjegoś domu. Nie chcąc się cofać wystąpiłam na przód by znaleźć gospodarza i zapytać, czy możemy przejść. Tak poznałam pana Mansura Tembo. Z pozoru nie było w tym panu nic niezwykłego – starszy, może nieco bardziej energiczny niż przeciętni ludzie w jego wieku. Nie przejawiał żadnych magicznych zdolności dopóki nie powiedziałam mu, że jestem z Polski. Wtedy mnie zaczarował i powiedział piękne polskie dzień dobry.
Pan Mansur Tembo przyjechał do Polski w roku 1970 jako jeden z reprezentantów Afryki w projekcie ONZ. Studiował chemię na uniwersytecie w Kampali, celem jego podróży była wymiana doświadczeń związanych z przemysłem włókienniczym. W Polsce mieszkał przez pięć miesięcy, miał wtedy dwadzieścia pięć lat. Tak, jak ja teraz (jeszcze przez chwilę). Odwiedził bardzo wiele polskich miast – Łódź, Warszawę, Kraków, Toruń, Malbork, Gdańsk, Gorzów Wielkopolski, Zieloną Górę, Wrocław, Szczyrk, Zakopane, Bielsko Białą. Wszystkie je pamięta, wszystkie nazwy wymawia pięknie po polsku (Warszawa pozostaje więc w jego ustach Warszawą, nie jakąś Warsaw). Wie wiele o naszej historii, słyszał o Wyszyńskim, Popiełuszce, pytał o Wałęsę. Polska była pierwszym krajem europejskim, który odwiedził. Rozmawiając ze mną bardzo często wtrąca polskie słowa, a gdy mówi o Polsce, to w oczach ma łzy wzruszenia.
Od pierwszego momentu urzekła mnie jego serdeczność. Polska była dodatkowym czynnikiem, który nas połączył. W miniony poniedziałek podczas spaceru znów przeszłyśmy przez jego ogród, gdy mijałyśmy go wczoraj wracając z miasta umówiliśmy się na spotkanie. Zapakowałam więc komputer (by pokazać mu Polskę dzisiejszą) i ruszyłam do jego domu.
W pierwszej kolejności pokazał mi zdjęcia swojej rodziny. Ma dwie piękne córki (jedna z nich jest prawnikiem w Kanadzie, druga właśnie skończyła studia w Kampali) i syna (zaczął naukę na uniwersytecie). Różnie jego losy życiowe się toczyły, mieszka teraz sam otoczony braćmi, którzy są jego sąsiadami. Wspomnienia z Polski pan Mansur trzyma uporządkowane w albumie. Znajdziecie tam zdjęcia z różnych miast, zdjęcia jego przyjaciół, znaczki pocztowe oderwane na pamiątkę z kopert od listów, które pisali do niego polscy przyjaciele. Z biegiem czasu stracił z nimi kontakt, nie miał też możliwości odwiedzenia Polski po raz drugi.
Pan Mansur odprowadził mnie w pobliże domu, obdarowując uprzednio wyhodowanymi przez siebie orzechami, bananami i hibiskusem, który możemy parzyć jak herbatę. Po drodze pokazał mi różne rodzaje bananów, które hoduje (kilka drzew ma przy domu lecz sześć kilometrów stąd ma większą plantację). Znów uświadomiłam sobie jak niewiele jeszcze tutaj dostrzegam – nie rozróżniam drzew, które mijam, nie mam pojęcia, że mogą mieć jakieś znaczenie lub użytek.
Czasem dobrze wejść na nieznaną ścieżkę. Nigdy nie wiesz, co lub kto na niej na ciebie czeka. Pewnie się domyślacie jak bardzo cieszę się z poznania pana Mansura Tembo. Wiem też, że jeszcze nie raz się spotkamy.
Niesamowite, wzruszające… Myślę, że Pan Tembo też się cieszy z tego spotkania. W końcu po 45 latach Polska przyjechała do niego – co nie każdemu w Ugandzie się zdarza. Ciekawe komu kibicował w czasie pobytu w Łodzi – Widzewowi czy ŁKS – owi?
Co też tam jeszcze się kryje na nieznanych ścieżkach??? Buziaki…
Zaba kocham cie!!!!
Niesamowite. Świat jest jednak mały i zaskakujący.
Nie ważne jak daleko od domu człowiek się znajdzie, zawsze można znaleźć jakieś cieniutkie włókno które te dwa miejsca ze sobą splecie i je do siebie zbliży.
Cała ta opowieść brzmi jak początek jakiegoś film.
Do finału brakuje tylko aby Pan Mansur wyswatał Cię ze swoim synem a potem co roku odwiedzał was w Polsce 😉
Tomasz, Tomasz! 🙂 Niezły z Ciebie scenarzysta!
Żabi, jaka to piękna historia!
Cieszę się bardzo, bo wiem jakie emocje towarzyszą spotkaniu swojego rodaka (albo kogoś w tym rodzaju) na obczyźnie. Jakoś tak się wtedy bliżej do domu wydaje.
Widać też, że dla Pana Tembo te spotkanie było co najmniej równie ważne. Odnoszę też wrażenie, że Pani z fotografii, która siedzi razem z Panem Mansurem na murku, była jego przyjaciółką przez wielkie P.
Pozdrów proszę ciepło Pana Tembo od swoich czytelników przy najbliższej okazji. Chętnie wysłałabym do niego pocztówkę z Polski 🙂
Małgorzato, ależ to wspaniały pomysł! Też bym wysłała pocztówkę, z jakimś ładnym znaczkiem.
Żabo, podawaj adres 🙂
Taaak.
Żabo, koniecznie przy następnej wizycie sfotografuj jakie zdjęcia z Warszawy ma.
Może uda się wyśledzić te lokalizacje obecnie i wysłać mu zaktualizowane zdjęcia znajomych miejsc z gosi Instaxa 🙂
Postaram się!
Ale historia! 🙂
Bliska byłam stwierdzenia, że nasi są wszędzie, ale to Pan Mansur był u nas. I miło, że pamięta to tak pięknie. Dzisiaj mogło by być inaczej. Niestety 🙁
Pomysł z kartkami bardzo, bardzo.
Nie tylko dla niego. Wasze dzieciaki i ich opiekunki też może cieszyłyby się.
Próbuję znaleźć Was na Google Earth, ale Masindi jest to bardzo nieokreślone miejsce. Można masz współrzędne takie jak w GPS?