droga do Masindi
Gdy okazało się, że w Backpackers House w Entebbe jest Internet (wifi), poczułam bezpieczną strefę i gdyby nie fakt, że o 10:00 miałam zwolnić pokój, pewnie siedziałabym tam jeszcze długo. Szczerze mówiąc, przez chwilę bałam się wyjść. Ale tylko przez chwilę i tylko trochę. Po zapewnieniu trzy razy pana Colina Mukizy z recepcji, że dam radę nieść swoje plecaki ruszyłam dziarsko w stronę drogi do Kampali.
I od razu suchość w ustach. Momentalnie. I zaraz też na pustej drodze usłyszałam za sobą motor i wspaniałe „How are you?” kierowcy boda-boda (tutejsza motorowa taksówka). Gdy powiedziałam mu, że nie muszę korzystać z podwiezienia, nie zechciał już nawet potwierdzić, czy w ogóle idę w dobrą stronę.
W malutkim busiku do Kampali (złapanym machnięciem ręką na poboczu) obserwowałam sobie trochę świat i ludzi. Usiadł koło mnie przemiły człowiek, który również rozpoczął od oklepanego „How are you?”, ale rozsnuł głęboką refleksję nad jednością ludzkiej rasy i stwierdził, że mam w Ugandzie czuć się jak w domu.
Dojechaliśmy do Kampali chwilę po 11:00 (w Polsce 10:00). Wiedziałam, że powinnam wysiąść na ostatnim przystanku (dość szeroko rozumiane tutaj pojęcie), ale co zrobić, gdy nawet kierowca nie wie, który jest ostatni? Zapytałam więc o autobus do Masindi, zostałam wysadzona, wsadziłam na siebie plecaki i ruszyłam nie wiem w sumie gdzie. Całość mojego przejścia do autobusu (łącznie z kupieniem po drodze ugandyjskiej karty do telefonu) trwała może 20 minut, ale było to chyba jak dotąd najgorsze 20 minut w Ugandzie. Nie wiem, ile razy usłyszałam „How are you?”, ilu ludzi chciało mi „pomóc”, podwieźć, zaprowadzić… Ludzi płci męskiej, dodam, i na motorach. Dlatego przyjęłam strategię pytania o drogę kobiet, ale to nie pomaga, bo oni materializują się dosłownie wszędzie. W takim punkcie jak okolice autobusowej stacji nie da się przejść bez asysty. Do mnie również asystent się doczepił – pomógł, owszem, doprowadził do autobusu, owszem, wniósł plecak (za to mu chwała) i uśmiechnął się po pieniądze. Oczywiście, że dałam. Przecież for assistance, muzungu.
Do autobusu wsiadłam o godzinie 11:40. Autobus odjechał o godzinie 14:10. W stojącym, zapełniającym się stopniowo autobusie co chwila pojawiają się sprzedawcy. Możesz kupić sobie właściwie wszystko – telefon, obrus, chustkę, lampę, latarkę, podręczne radio, buty, panel solarny (jak zobaczyłam tego z solar panel to ledwo powstrzymałam się od śmiechu), powerbank (brzmi tutaj bardziej jak paabank)… jedzenie i picie oczywiście też. Obserwowałam, jak od czasu do czasu odjeżdżają zapełnione autobusy, jak w ich miejsce pojawiają się następne (a kierowcy parkują idealnie co do centymetra w bardzo wąziutkich miejscach). Zasnęłam na chwilę i… ruszyliśmy.
Uganda jest piękna. Jest zielona, soczysta. Nie robię póki co za dużo zdjęć (prawie wcale) zostawiam to na później, gdy zacznę już dostrzegać szczegóły. Póki co nie umiem złapać dobrych momentów, za dużo dzieje się na raz.
W Masindi (dojechaliśmy około 17:15) znów powitała mnie armia boda-boda, którą z uśmiechem studziłam stwierdzeniem I’m waiting for my friend to pick me up… Ale tutaj nie byli nachalni. Byli sympatyczni, a gdy pojawiła się Maria dość miło i śmiesznie się pożegnaliśmy. Mam więc w Masindi pierwszych kolegów. Od początku zastanawiałam się, jak boda przewiezie mój plecak (potem w Kampali widziałam tak zapełnione, że nie mogłam w to uwierzyć – najlepszy był taki cały w krzesłach sczepionych ze sobą pod różnymi kątami), wzięła go między siebie a kierowcę Maria. Mnie został plecak mały i torebka Marii, a i tak po ruszeniu byłam przekonana, że zaraz się wywalimy. Nie wywaliliśmy się, a nawet jechało się bardzo fajnie!
Wyczekane wejście do Window of Life Babies Home odbyło się szybko. Tu jacyś goście się kręcą, tu dzieci od razu się witają, tu plecaki trzeba ciągnąć… Widzę te buzie, które znam ze zdjęć i bardzo, bardzo się cieszę. Są fajni. Już po dzisiejszym dniu widzę, jak fajnie są tu wychowywani. Ciocia Hope, która dziś zajmowała się nimi w dużej mierze sama, ma świetne i pewnie intuicyjnie stosowane metody. Jestem nastawiona bardzo pozytywnie!
Ogólnie jestem nastawiona pozytywnie do wszystkiego. Nie przeżywam głębokiego szoku – może dlatego, że dużo czytałam, może dlatego, że przygotowała mnie Marta, nie wiem. Widzę swój pokój w Entebbe czy tutaj – myślę „okej”, widzę łazienkę – myślę „okej”, widzę wielkiego chrabąszcza i póki co daję mu żyć. Tylko komary, malarystów pieprzonych, zabijam.
Podoba mi się tu. Dzieci mają momenty i rytuały, które wzruszają. Opowiem Wam o nich pewnie dokładnie innym razem, gdy poznam ich jeszcze więcej.
W pokoju, w którym będę przez jakiś czas z jednej strony słyszę przyjemny głos Marii, z drugiej zaś śpiewy i granie. Też bardzo ładne. Maria mówi, że to z pobliskiego kościoła.
No po prostu czad! Aż czuć zapach tej przygody. Oby każdy dzień tak pozytywnie zaskakiwał 🙂
Cieszymy się bardzo, że jesteś szczęśliwie na miejscu. Zrobiłaś to!!!!. Jesteś Wielka . Wzruszenie nie pozwala nam „ściskać Cię za gardło”. Trzymaj się „ciepło” a w szczególności – zdrowo. Nie daj się owadom, daj się porwać dzieciom. Buziaczki cmok cmok. Kochamy Cię bardzo.
dotarłaś! żyjesz! wspaniale! Menka bardzo dumna z Żabci! śmierć malarii (i wspomnianym przez Ciebie we właściwy Ci przezabawny sposób malarystom)!
Żabson, cudnie to wszystko brzmi, czuć Twoje podekscytowanie i jest ono zaraźliwe!!!
I pomyśleć że będzie tylko lepiej… 🙂
Uściski z grzmiąco-błyskającego Grochowa!
Beciu skarbie. Czerp ze wszystkiego co się da. Żeby dawać, trzeba tez umiec brać od innych. Żebyś mogla dawać miłość przesyłam Ci dużo miłości w załączniku. Powodzenia kochana.
Beatko, popatrz jak ten czas pędzi. Dopiero co pierwsze pytania, prawdopodobne daty a Ty już tam! Cieszę się, że choć w malutkim stopniu mogłam pomóc Ci dotrzeć do tej wielkiej przygody. Korzystaj z tego niesamowitego czasu, czerp gaściami, a swoją cudowną osobą obdarzaj te szkraby kochane:) Na mej twarzy wielki banan, że będzie relacja „prawie na żywo” :))))
ściskam mocno, Monika:)
Beatka!!! Paryż tez Cie czyta! Widzę, ze dużo osób Ci kibicuje, ale wiedz, ze ja tez się dolaczam! Aga mówiła mi w Wawie o Twojej wyprawie, cieszę się z bloga i tego, ze będę mogła o tym poczytać 🙂 Trzymam mocno kciuki za to, Zeby każdy moment Twojej przygody był wyjątkowy!!! Buzka!!!
Mistrzyni! :)))
Czytamy z zapartym tchem gapiąc się w pracowy komputer i oczami wyobraźni usiłując sobie wyobrazić Twój nowy dom. I czekamy na więcej! :)))
Jestem, śledzę i trzymam kciuki! Nie daj się tam! 🙂
jejku! trudno w to uwierzyć! pisz, pisz, pisz, a jak już wydasz książkę to pierwszy ustawię się po autograf! 🙂
Ledwo sie zorientujesz, a zaraz będą łzy na pożegnanie 🙂 Jestem mega z Ciebie dumna, że tak pięknie ogarniasz te wszytskie sprawy. I brak Twojego jeziora łabędziego po biurze, ale cóż. Teraz jesteś na misji Uganda i niech Ci się szczęści! :*
Żabko, wydanie książki z przygód w Ugandzie masz jak w banku, przecież to się czyta jednym tchem. Ja już Cię widziałam oczyma wyobraźni i w tym autobusie i w Domu i nawet tego robala widziałam na ścianie… Nie daj się malarykom, dzieciom dawaj dużo Twojego cudownego uśmiechu i bierz od nich równie dużo dobrego! Jesteś Mistrzynią, wiesz? Wieeesz 🙂 Pisz często i tak samo barwnie. Pozdrawiamy Cię cieplutko z Wilkiem 🙂
Śląsk melduje się! Piękne te Twoje POWITANIE z Afryką. Mądrze piszesz, z resztą jak zwykle. Nie mogę uwierzyć, że jesteś tak daleko! Nie wiem czy smsy doszły, więc będziemy udzielać się tutaj. Jesteś mega MEGA Betka zwana Żabą.
Aklimatyzuj się, bij malarye i wyściskaj te wszystkie dzieci! Ucałuj Gladys i powiedz, że hen daleko jest cała rodzina z nazwiska jej imienia, która życzy jej szybkiego powrotu do zdrowia! 🙂
Całusy od nas 3!
O jaa… obrazowo jak w filmie 🙂 Bardzo pięknie! Czytam dalej, bo widzę jeszcze dwa nowe posty 🙂 Uścisków moc, niech kamczacka moc będzie z Tobą 🙂 A u ans dziś upał iście afrykański – termometr dobił do 30 stopni znowu…
Oj kocham komentarz Matki Teresy o całuje mocno 🙂
Betku jest siła w Tobie jakaś nieziemska!
Trzymajo kciuki! Jakoś bliżej jesteś nas – tak czuje 🙂