Kampala
O Kampali wspominałam tutaj już kilka razy. Musiałam przedostać się do niej w pierwszym dniu pobytu w Ugandzie, dojechać na parking autobusów, odwiedziliśmy ją potem z Martą i Rikiem oraz wolontariuszami z Niemiec. Byłam tu kiedyś z Marią by zawieźć jedno z naszych dzieci na badania.
Dziś po raz kolejny mogłam oglądać różne oblicza Kampali. Po raz pierwszy natomiast podeszłam do niej troszkę jak turystka.
Z wspaniałym przewodnikiem zwiedziliśmy Gadaffi Mosk, czyli meczet Gadaffiego. Ze szczytu minaretu widzieliśmy całą Kampalę. Po raz pierwszy ktoś wskazał i nazwał mi wszystkie siedem jej wzgórz i co nieco mi o nich opowiedział. Żeby było jasne – jest to pierwsza atrakcja, którą się odwiedza. Ja musiałam pomieszkać siedem miesięcy i przylecieć trzeci raz. Niezbyt to chyba chwalebne.
W Muzeum Narodowym byłam po raz drugi lecz ten raz mogę nazwać bardziej wartościowym z dwóch powodów. Po pierwsze – dobrze rozumiem tutejszy angielski ze specyficznym akcentem i słowami. Wtedy wiele razy kiwałam głową dla zmyłki, gdyż połowa informacji mi umykała. Po drugie – mam już w głowie trochę informacji i przez taką wycieczkę dobudowuję wiedzę, dokładam kolejne klocki. Nie poszły w las lekcje pana Mansura o grupach etnicznych Ugandy, lekcje cioć w Window of Life o językach i tańcu. Mogę dopytać, pogłębić temat i zdecydowanie więcej z tego wynoszę. Mam też własne doświadczenia z niektórych miejsc, o których opowiadała nam bardzo fajna przewodniczka.
Dzień w Kampali zakończyliśmy na jednym z targów, kupiliśmy jackfruita i marakuję.
I zlegliśmy z powrotem w Entebbe.
Z obserwacji Marcina (chyba zrobię z tego jakiś osobny dział, bo Marcin wiele rzeczy widzi zupełnie inaczej, świeżym okiem): Było bardzo gorąco, Kampala jest bardzo tłoczna i średnio przyjazna turystom. Przyroda jest super, aż chce się eksplorować.