na dobranoc – dzień z życia
Wyobraźcie sobie, że idziecie drogą w kolorze pomarańczowym. Po obu stronach macie palmy i małe krzewy (możecie wyobrazić też sobie, że co jakiś czas słyszycie muzungu! krzyczane przez dzieci). Na najbliższym drzewie po prawej widzicie zrobiony z desek drogowskaz z niebieskim napisem „Window of Life Babies Home”. Skręcacie w prawo i idziecie prosto do narożnej furtki. Nasz dom jest chyba jednym z niewielu w okolicy, które mają wysokie i pełne ogrodzenie. Żyjemy w zasadzie w dwóch budynkach: w jednym śpią dzieci, ciocia Hope i ciocia Sunny (od października zamieszkam tam również ja), w drugim swój pokój ma Maria, są także dwa pokoje dla wolontariuszy. W jednym z tych pokoi chwilowo mieszkam, wrócę do niego pewnie w styczniu. Wolontariusze mają swoją przestrzeń – kuchnię gazową, półki z zabawkami dla dzieci. Mamy dwa psy, cztery indyki, koguta i dwie kury. Budynek, który powstał dzięki chłopakom (wcześniej nie wiedziałam, co to będzie) to dom dla naszych ptaków i miejsce hodowli grzybów, które Maria sprzedaje.
No to jesteśmy w Window. Jeśli weszliście, to na pewno od razu przybiegły do Was dzieci, by powitać Was wesołym Welcome. Niezależnie, czy jesteście tu pierwszy raz, czy wracacie po długiej podróży, zakupach czy krótkim spacerze. Zawsze wszyscy witają Was z radością, zawsze będziecie tutaj zauważeni. Być może trafiliście akurat na porę popołudniowych zabaw, ale pozwólcie, że cofniemy się do poranka.
Obydwa domy budzą się około 6:00 rano. Pierwsze w kolejce do mycia ustawiają się starsze dzieci (Majorine, Godfrey, Sadhat, Sabrina, Joshua i Fortunate), które około 7:00 wyjeżdżają do szkoły. Po nich przychodzi czas na toaletę maluchów – Roberta, Marty, Joffreya i Laurine, którzy myją się zaraz po wyjeździe starszaków. Nie mam niestety pojęcia, o której jemy śniadanie. Nie noszę zegarka ani telefonu, wiem jednak, że zwykle zdążamy przed posiłkiem chwilę się pobawić.
Po śniadaniu (spożywanym na dworze) jest czas zorganizowanego spontanu. Zwykle wtedy właśnie zabieram maluchy (dwoje) na spacer. Oglądamy okolicę, poznajemy ludzi, chodzimy w różne strony. Po spacerze organizujemy nasz spontan na nowo (pieczemy ciasta w piaskownicy, gramy w piłkę, tańczymy, uczymy się). Jeszcze w czasie śniadania swoją pracę rozpoczyna zaś Maureen, która codziennie dzielnie sprząta cały dom i podwórko oraz zmywa naczynia z dnia poprzedniego i te zużyte w czasie śniadania. Zorganizowany dla maluchów spontan trwa do godziny 13:00, w tym czasie ciocie przygotowują w kuchni (znajdującej się na zewnątrz) obiad. Gdy ze szkoły wracają starszaki jemy go wspólnie (dzieci przy stole, dorośli gdzie im wygodnie), potem jest czas poobiedniego odpoczynku i drzemki.
Czas po drzemce to znów czas zabawy. Gdy dołączyła do nas Agata (okazuje się, że nie mieszka w Anglii tylko w Krakowie – znów pokiwałam głową bez zrozumienia gdy Maria mi o niej opowiadała), zabrałyśmy starszaki na plac zabaw przy Kościele. Zwykle ten czas wypełniamy nauką i rozrywką wszelkiej maści aż do mycia.
Przed myciem starszaki przygotowują rzeczy na kolejny dzień szkoły. Z kuchni zabierają umyte plastikowe butelki na wodę, układają mundurki i buty. Każdy jest odpowiedzialny za przygotowanie swojego zestawu. Mycie wieczorne, w przeciwieństwie do porannego, odbywa się na zewnątrz i ogólnie jest bardzo wesołą procedurą. Rozpoczyna się od najmłodszych, starsi myją się sami. Całość da się zamknąć w mydle i dwóch ręcznikach i nie potrzeba nam nic więcej.
Moją ulubioną porą jest właśnie wieczór i czas po myciu. Siedzimy sobie jeszcze razem na zewnątrz lub w salonie, dzieciaki są już w piżamach, wtedy zaczyna się wspólna zabawa i śpiewanie piosenek. Około wpół do ósmej rozpoczyna się kolacja. Dzieci jedzą ją w domu i przy tej okazji chciałabym opisać Wam procedurę, która towarzyszy każdemu z trzech posiłków. Ciocia Hope rozkłada je do miseczek, do każdej miski wkłada również łyżkę. Zaczynając od najstarszego, każdy po kolei przychodzi po swoją porcję, potem siada i modli się przed jedzeniem. Wydawało by się, że tak duża ilość dzieci to chaos, wrzask, kłótnie… Nie. Tutaj posiłek to bardzo ważny element dnia – jeśli nawet ktoś zaczyna jeść rękami, to reszta kompanii upomina go natychmiast. Każdy, kto skończył jeść (mówiąc każdy włączam także najmłodszych, którzy mają rok lub dwa) odnosi zużyte naczynia do miski tak, by ułatwić Maureen zmywanie następnego dnia. Podczas odnoszenia każdy dziękuje cioci Hope za ugotowanie posiłku (Auntie Hope, thank you for cooking).
Jeśli to kolacja, to mówimy sobie dobranoc i dzieci idą spać. My opuszczamy dom i przenosimy się na zewnątrz, a po krótkich rozmowach rozchodzimy się do pokoi.
Piątek jest zawsze dniem wieczornej bajki oglądanej na komputerze. Soboty i niedziele całe wypełnione są zorganizowanym spontanem, bo starszaki nie chodzą do szkoły.
I tak wygląda typowy dzień w Window of Life.
Jakie są w związku z tym moje wnioski? Zasadnicze są dwa:
Porządek i pewien rodzaj rutyny są bardzo istotne w wychowaniu dzieci. Wyznaczanie granic, stawianie wyzwań pozwala im czuć się bezpiecznie i się rozwijać.
Let them be. Tak dużo przywiązujemy uwagi do szczegółów… Czy bluzka czysta, czy założona na tę stronę, czy najnowszy model zabawki kupiony, czy aby się dziecko nie zatnie, nie skaleczy, nie spadnie, chodzić najlepiej powinno w chodziku. Dajmy im wolność, przywiązujmy je do siebie ale w sposób bezpieczny, czyli taki, w którym zawsze jesteśmy gotowi pomóc, ale nie wykonamy całego zadania za nie. Taki, w którym one mają odwagę po prostu normalnie funkcjonować.
Wnioski generalnie są takie, że wiele się tutaj uczę.
Wszystkie zdjęcia mogę zamieszczać dzięki aparatowi, oku i uprzejmości Agaty Kurek. Dziękuję!
PS. W moim pokoju zamieszkał dziś jaszczurek. Dałam mu na imię Leon. Śpi na złączeniu ścian i sufitu.
Za tę relację dziękuję szczególnie. Byłam ogromnie ciekawa jak to życie tam wygląda. Taka codzienność. No to mam. 🙂
Czy to dzieje się naprawdę?, czy to jakaś bajka? Czy Ty tam jesteś? Dzięki Beatko, dzięki Pani Agato.
Przychodzi taki moment w ciągu każdego dnia w pracy, że sobie tu zaglądam i nagle okazuje się, że na świecie dzieje się coś jeszcze oprócz tego co przy biurku, w nic nieznaczących mailach podnoszących ciśnienie, jakby działo się nie-wiadomo-co.
Jedno co mnie zastanawia, to dlaczego w domu nie ma kota? Apeluję o przyjęcie kota, myślę że Tomek, Bubastis i Bruce Wayne mnie poprą 😉
Dziękuję.
Dołączam się do podziękowań i pozdrawiam znad gotującego się risotto 😉
Ania poprosiła by poprzeć jej petycję o przygarnięcie kota więc to niniejszym czynię. Tylko proszę aby wybrać takiego sięgającego max do pół łydki i nie aspirujacego do tytułu króla zwierząt.
Beatko:) Jestem mocno wzruszona tym co robisz i gdzie trafiłaś. Jeśli coś potrzeba, to daj znać, zorganizujemy się na Marcelinie:* Jesteś nasza KOCHANA!!!
Popieram petycję kocią – to dobre zwierzę – samo się wyżywi, a jeszcze czasem coś przyniesie dla innych domowników. Nie wiem tylko, co z Leonem – on chyba byłby przeciwnego zdania.