inteligencja mrówki

Przygotowuję dla Was (zrobiłam sobie pierwsze notatki) opis tego, co właściwie dzieje się w ciągu dnia w Window of Life. Tak, jak wspominałam wcześniej – dzień to uporządkowana kolej rzeczy, w której wszystko ma swój sens i cel (ale jest też czas na zorganizowany spontan). Postaram się jakoś zobrazować to wszystko zdjęciami, ale to przedsięwzięcie zakrojone na szeroką skalę (biorąc pod uwagę moc Africell) więc poproszę w tej kwestii o chwilę cierpliwości.

 

Po raz pierwszy widziałam dzisiaj dwoje białych ludzi! I to nie w środku miasta, a niedaleko naszego domu, na drodze prowadzącej do centrum. Akurat gdy Joffrey po raz kolejny zgubił buta, a Robert z niewiadomych przyczyn postanowił zrobić siku na środku drogi, z naprzeciwka nadeszli muzungu. Jedyne więc, co mogłam powiedzieć, to Hello, bo nawet na Ho are you nie starczyło mi czasu. Minęli nasz mały kocioł i poszli dalej. Robert patrzył na nich jak na zupełnie nieznany obiekt.

 

Podczas spaceru nie wykazałam się zbyt dużą inteligencją. Zachwyciła mnie autostrada, którą postanowiły wytyczyć sobie mrówki na jednej z bocznych ścieżek i zaczęłam się im bacznie przyglądać. Korzystając z chwili, wlazły mi w buty i pod spodnie. Dobrze, że zrobiły to zanim zdążyłam zawołać dzieci by pozachwycały się razem ze mną… Och, anti Bati. Wymieniliśmy dziś kilka miłych zdań z prowadzącym rower (i wiozącym na nim wielką wiąchę czegoś zielonego) Józefem (gdy się przedstawiał imię było na końcu długiego peletonu słów). Najlepsze są te momenty, gdy ktoś zaczyna mi tłumaczyć gdzie mieszka i jak tam trafić. Kiwam głową ze zrozumieniem, ukrywając brak jakiegokolwiek pojęcia. Tak samo pokiwałam Józefowi.

 

A dziś, dacie wiarę, pojadę odebrać z przystanku w Masindi Agatę (jest Polką), koleżankę Marii, która przyleciała do nas z Anglii. Także anti Bati wchodzi na jeszcze wyższy poziom wtajemniczenia.

 

Jedyne, do czego nie mogę się przyzwyczaić, to noce. Dom zasypia wcześnie, a ja jakoś nie mogę. Przewalam się prawie do północy i mam problem z porannym wstaniem. Pewnie potrzebuję chwili zanim się nareguluję. Dotychczas malarystów na swojej drodze spotkałam dokładnie trzech. Wszyscy zginęli z mojej ręki. Śpię pod moskitierą, ale nie słyszę komarów. Nie ma ich za wiele.

 

Ach! Wczoraj Lilian powiedziała mi, że teraz mamy chyba coś na kształt pory deszczowej. Fakt, pada codziennie rano lub wieczorem. To pora chłodniejsza (wieczory i poranki są nawet rześkie), podobno w grudniu, styczniu i lutym czeka nas temperaturowa masakra. Zobaczymy. Poki co w najgorszych godzinach i tak jesteśmy pochowani w cieniu.

8 komentarzy

  • tata marcin

    A to dobre! – „zorganizowany spontan” – rewelacja!, że nie wspomnę już o strategii kiwania głową ze zrozumieniem – godna polecenia. A z mrówkami uważaj – pamiętasz jakie kłopoty miała Telimena. Buziaki

  • Anka

    Otwartość, ciekawość i życzliwość napotykanych przypadkowych ludzi są wprost urzekające. Może warto oprócz kiwania wprowadzić własną narrację typu „Okej dear Joseph but I wonder what is this green wiącha?”

  • Beata

    To było jedno z pierwszych pytań w naszej rozmowie! Odpowiedź brzmi: This is (…) and I’m gonna cut it into small pieces and give it to (…). Proszę wstawić kiwnięcia w wykropkowane miejsca 🙂

  • Bomble

    Beti, pragnę zauważyć, że coraz ciekawiej czyta się Twoje notki oraz… komentarze pod nimi! Pozdrawiam Rodzinę Antibati 🙂
    Niech Cię nic nie gryzie… pamiętam jak Cię kiedyś meszki napadli – niedobre one byli!
    Buzi od śpiących facetów (2szt.) i czuwajacej mutter (też nie umie zasnąć) :*

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *