ciastka i mleko z cukrem
czyli ryzyko przytycia istnieje zawsze.
Posiłki główne występują u nas trzy razy w ciągu dnia. Budzę się między szóstą a siódmą rano, śniadanie jemy około dziewiątej. Bardzo lubię śniadania, a gdy długo się na nie czeka smakują jeszcze lepiej. Śniadanie to mandazi, czyli smażone na głębokim oleju podobne do naszych pączków słodkie kwadraciki z ciasta. Śniadanie to chapati, które podobne są z wyglądu do naszego naleśnikowego okrągłego ciasta, ale tutaj w cieście mamy cebulkę i jest trochę grubsze niż naleśnik. Śniadanie to smażone kawałki kassawy posypane solą, które smakują sto razy lepiej niż frytki. Śniadanie to kromka chleba popijana poridge, czyli masą z mleka podobną do słodkiej kaszy manny. Każdego dnia na śniadanie jemy coś innego, choć bardzo lubimy gdy mandazi czy chapati pojawiają się częściej niż raz w tygodniu.
- mandazi przed smażeniem
- mandazi prawie gotowe
Po spacerze, który ostatnio trwa nawet ponad dwie godziny, dzieci zjadają herbatniki lub banany. Wszyscy oczekujemy na powrót starszaków ze szkoły by wspólnie zjeść obiad. Obiad to ryż lub biała masa z kukurydzy z sosem z warzyw, czasem gotowane w sosie zielone banany czyli matoke, czasem katoge, czyli potrawa „wszystko w garnku”.
Po wieczornej kąpieli, około ósmej wieczorem, wypada czas kolacji. Najczęściej jest to ryż z warzywami. Kolacja w zasadzie bardzo przypomina obiad. Tutejsi do śniadania i kolacji spożywają gorącą herbatę, ja również się do tego przyzwyczaiłam.
A teraz do tego pięknego rozkładu posiłków szczypta polskich zachcianek. W pierwszych dniach po przyjeździe czas między śniadaniem a obiadem bardzo mi się dłużył, robiłam się bardzo głodna i rzucałam się na jedzenie jak lwica. Początkowo jadłam takie same (duże!) porcje jak wszyscy. Po obiedzie (zdarza się to do teraz) momentalnie pojawiała się potrzeba snu. A po wstaniu… potrzeba cukru. Dwa ostatnie tygodnie upłynęły więc pod znakiem herbatników i ciasteczek. Czekolada nie jest tu bardzo popularna, sklepowe półki uginają się natomiast pod naporem ciastek różnej maści. Z początku wydawało się, że grzech to niewielki – ot, jedno ciastko czy dwa krzywdy nie robią. Ale jak by to na zdrowy rozum wziąć – tylko patrzeć jak przestanę mieścić się w ubrania. No i do czego to podobne, by każda wizyta w mieście kończyła się kupowaniem ciastek!
Przerzuciłam się na mleko. Zwyczaj tutaj mamy taki, że zawsze po południu ciocie podgrzewają mleko w dużym garnku (przynosi je bardzo miły pan, o którym myślałam, że jest głuchy a okazało się, że nie zna angielskiego). Do herbaty nie używam cukru, ale po drzemce wypijam czasem takie ciepłe mleko z cukrem na rozbudzenie. Zobaczymy, czy nie będzie tak drastyczne w skutkach jak ciastka.
Zredukowałam porcje zjadane na obiad i kolację. Między śniadaniem i obiadem oraz obiadem a kolacją zjadam przekąskę, na przykład banana. Powoli przestawiam się na swój tryb jedzenia, bo inaczej naprawdę wróciłabym do Polski dwa razy większa!
Wolontariusze z Niemiec wybrali się dziś po południu do miasta w celu wypicia kawy. Nie udało im się znaleźć miejsca, które im poleciłam i nie byli do końca zadowoleni z tego, co znaleźli sami. Ja natomiast świadomie zrezygnowałam z wyjścia, po długim porannym spacerze musiałam odpocząć. Nie fizycznie, bo energii miałam dziś dużo, odpocząć od muzungowania i świecenia białością.
Trafiliśmy dziś przez przypadek do malutkiej szkoły. Umówiłam się z nauczycielem, że odwiedzimy go w przyszły wtorek. Być może uda się wesprzeć go w poszukiwaniu wolontariuszy lub rozwoju tego miejsca. Jego celem jest pomoc w edukacji dzieci najbiedniejszych, a szkołę urządził w swoim rodzinnym domu.
PS. Minął miesiąc odkąd przyjechałam do Window of Life.
Lubimy to!!!!!!!. (żarłeczko). Popieramy inicjatywę nauczyciela malutkiej szkoły i Twoje zaangażowanie.
Nie jecie mięsa?
Bardzo rzadko 🙂