plac zabaw
Wspominałam Wam już kiedyś o placu zabaw. Mówiłam wtedy, że gdy przychodzimy często zbierają się okoliczne dzieci i pożyczają nasze zabawki – nic nigdy nie ginie. Podobnie jest z butami, które dzieci zwykle na placu zabaw zdejmują (buty służą tylko do spacerowania, przemieszczania się z miejsca na miejsce poza domem). Nikt nigdy butów nie stracił ani nie pomylił.
Plac zabaw to pomarańczowa (z gruntu rzecz jasna) przestrzeń koło Kościoła (nie tego, do którego chodzimy w niedziele), na której znajdują się:
- zjeżdżalnia
- oszczędna w formie karuzela (bez siedzonek)
- zepsuta huśtawka, na której mogą bujać się dwie osoby odpychając się nogami do góry po przeciwnych stronach
- zepsuta huśtawka zwykła
Spośród wyżej wymienionego zestawu dzieci najchętniej wybierają zjeżdżalnię, wykorzystując ją na różne sposoby. Wchodzą schodkami, zjeżdżają zjeżdżalnią, wchodzą zjeżdżalnią, zbiegają schodkami, tłoczą się na środku obserwując samochody i motocykle na drodze, biegają w około. Faktycznie, zjeżdżalnia wydaje się najbardziej społecznym (i jest jedynym w pełni sprawnym) urządzeniem na naszym placu.
Dziś znów przybyły tam w ślad za nami okoliczne dzieci. Wydaje mi się, że w tej kulturze dzieciom nie poświęca się zbyt wiele uwagi. Wielu rzeczy muszą nauczyć się same, jeśli chcą się bawić to same muszą wiedzieć w co i jak. Często idąc mijam pracujących na poletkach lub przed domami ludzi, a gdzieś obok udające że robią to samo co oni ich dzieci. I te dzieci jakoś, lepiej lub gorzej, sobie radzą. Zauważyłam, że ciężko mi tu oszacować w ogóle ich wiek. Są jakieś takie bardziej dorosłe niż te, które do tej pory znałam. Potrafią wiele rzeczy, których nie potrafią ich rówieśnicy w Europie, ale powierza im się również wiele odpowiedzialności, na którą mogą nie być gotowi. A może to ja nie jestem gotowa by im tę odpowiedzialność powierzyć? Nie wiem.
Widziałam dziś dwie dziewczynki wyglądające na siedem, góra dziewięć lat, które na placu zabaw wymiennie nosiły kilkumiesięczne (nawet nie siedzące) dziecko. I nie wiedziałam, co mam o tym pomyśleć.
„Widziałam dziś dwie dziewczynki wyglądające na siedem, góra dziewięć lat, które na placu zabaw wymiennie nosiły kilkumiesięczne (nawet nie siedzące) dziecko. I nie wiedziałam, co mam o tym pomyśleć.”
To wyobraź sobie, ze za 5-6 lat one mogą już nosić własne dzieci, bo tak tam może być. I bywa u nas, choć nie na masową skalę. 18 lat jako wiek określający dorosłość to dość młoda norma i wcale nie obowiązuje we wszystkich krajach Europy.
Te dziewczynki już przygotowują się do najważniejszej w tamtych warunkach roli – macierzyństwa.
Rozmawiasz o takich sprawach z Maria? Ciekawe co ona o tym mogłaby opowiedzieć.
MoĹźna myĹleÄ z niepokojem o dzieciach wykonujÄ cych „dorosĹe” zadania, ale moĹźna teĹź zauwaĹźyÄ drugÄ stronÄ caĹej tej sprawy. Po pierwsze Ĺźe niemowlÄta nie sÄ aĹź tak delikatnie jak nam siÄ wydaje đ a po drugie Ĺźe te starszaki jednak sobie radzÄ , nie zatracajÄ c dzieciÄcej radoĹci. A po trzecie jak myĹlÄ w tym kontekĹcie o naszej wojnie o 6-latki w szkole, to zaczyna mi siÄ ona jawiÄ jako problem zgoĹa bĹahy…