Polska – Uganda, poranek – wieczór
Poranek. Siódma dwadzieścia jeden lub dwadzieścia cztery – o tej godzinie otwieram oczy. W pokoju półmrok, przez zasłony przedostaje się niewiele światła. Na podwórku jeszcze cisza, przez okno dociera do nas dźwięk sunięcia szczotki z drewnianych gałęzi po ziemi – sąsiedzi już zamiatają posesję. Za chwilę dołączy do nich ktoś z naszych domowników, zaczynając zamiatać nasze podwórko. Kogut pieje, lekko się przy tym zapowietrzając. Podciągam do góry moskitierę, stawiam lewą nogę na ziemi. Zaczynamy dzień.
Na podwórku ziąb, w bluzie pokonuję drogę z pokoju do łazienki. To pora sucha – dużo słońca i wiatru w ciągu dnia (pora deszczowa jest praktycznie bezwietrzna), lodowate noce i poranki. Orzeźwiająca toaleta, śniadanie (chapati, mandazi, porrige lub kromka chleba) i ostatnio pierwszy punkt dnia – spacer z Promise.
Spacery robimy sobie dość długie i Promise bardzo je lubi. Choć nie rozmawiamy za dużo, porozumiewamy się bez trudu (zarówno jeśli chodzi o żarty jak i o próby wymuszania na mnie tego, czego towarzyszka moja chce). Wtedy właśnie myślę o Polsce. Idziemy przez nasze Kihande i czasem gdy spojrzy się w górę (i nie ma się akurat w polu widzenia drzewa bananowego lub palmy) można pomyśleć, że idzie się przez polską wieś. Wiatr porusza liście drzew, które szumią tak samo jak w domu. Czasem przynosi zapach kwiatów, taki okraszony słonecznym ciepłem, jak latem na Podlasiu. Gdy tak idziemy myślę o tym, co zrobię po powrocie – układam scenariusz, snuję plany, tworzę wyobrażenia. Po powrocie do domu przenoszę się znów w tutejszą rzeczywistość.
Wieczorami w kuchni, w której gotuje Hope, siadamy i uczymy się z Majorien. Korzystamy z ciepła i miłej atmosfery, przysiadamy gdzieś z boku z naszym zeszytem i książką. Po kolacji rozmawiamy z Natalią w pokoju, potem zimny prysznic i sen. A przed zaśnięciem często myślę o tym, jak ciężko będzie mi stąd wyjeżdżać i jak bardzo lubię mieszkańców tego domu, tego miasta.
Tak właśnie wygląda dzień – poranek z myślą o Polsce, wieczór z myślą o Ugandzie. A dzień to moment przejścia od sentymentalnej tęsknoty do szczęścia z powodu bycia tutaj. Może ten czas to przygotowanie do rytuału przejścia, do powrotu.
I tak codziennie wstajesz lewą nogą? 😛