post image

przesilenie

Jesteśmy w okresie przejścia z pory suchej w deszczową.

post image

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności przyszło mi dziś odprowadzić do szkoły Mesarcha i Roberta w pierwszym z pierwszych dni ich przygody z edukacją.

post image

zmiany i brak zmian

Wielka Czwórka (Dennis, Grace, David, William) zniknęła, powróciły czasy ciszy.

powrót do szkoły

Pierwszy semestr nowego roku szkolnego zaczyna się zwykle z początkiem lutego.

wybory

Dla obywateli Ugandy dziś ważny dzień – dzień wyborów prezydenckich. W naszym domu o mały włos nie zakupiono radia by móc być z informacjami na bieżąco, przyjechali Joseph i Jonathan by zagłosować w lokalnych komisjach wyborczych. Dzień ten różni się więc nawet dla nas od zwykłego dnia tygodnia.

 

Dla wielu mieszkańców Ugandy to dzień, w którym chcą oddać głos na wybranego kandydata. Maria na przykład pojechała do komisji już o siódmej rano (co wcale nie jest równoznaczne z tym, że o tej zagłosowała, gdyż karty do głosowania dojechały po dziewiątej). Jak to zwykle bywa, poważnych kandydatów jest dwóch. Jednym z nich jest obecny prezydent Joweri Museveni (którego kampania kolor ma żółty), drugim Besigye Kiiza (zawsze w okolicznościach koloru niebieskiego). Znak Museveniego to podniesiony do góry kciuk, Kiiza wszędzie pokazuje się z tradycyjnym, nawet dla nas znaczącym ‘V’. Sytuacja jak wszędzie – kandydatów wielu, znanych dwóch. Nie wiem jednak, czy wszędzie jest tak, że ludzie mają bardzo małe poczucie wpływu na rzeczywistość. Museveni rządzi nieprzerwanie od trzydziestu lat. Mówi się, że ma swoje sposoby na kolejną wygraną. Z niecierpliwością czekamy na wyniki, które podane zostaną w sobotę.

 

Jest to dzień wyjątkowy, bo w samym środku piekielnego ostatnio gorąca pory suchej spadł dziś deszcz. Mówi się tutaj, że deszcz oznacza błogosławieństwo. Ciekawe dla kogo.

 

Sieci komórkowe działają dziś słabo, przerwy w dostawach prądu bardzo częste. Zastanawiamy się, czy przyczyną jest deszcz czy wybory.

 

Ten ważny dla Ugandyjczyków dzień w mojej pamięci również się zapisze. Po raz pierwszy bardzo mocno poirytował mnie tutejszy sposób działania, sytuacja wyjścia by załatwić sprawy i powrotu z niezałatwioną prawie żadną. Mentalność niektórych ludzi, stosunek do białych, postawa. Matko!

 

Ale takie rzeczy również warto przeżywać, myślę, bo człowiek wzmacnia sobie odporność.

 

PS. wieczorne: A jednak. Otrzymaliśmy wiadomości od sieci komórkowej: The UCC Has directed MTN to disable All Social Media & Mobile Money services due to a threat to Public Order & Safety. Nie możemy korzystać z mediów społecznościowych (Facebook i jemu podobne), rozmowy przez telefon są zakłócane. Wszystko z powodu zagrożenia dla porządku publicznego, decyzją Uganda Communication’s Commision.

post image

podróż

W ostatnich siedmiu dniach pięć razy jechałyśmy na boda, trzy razy w matatu, trzy razy autobusem i nawet trzy razy samochodem. Takie liczby oznaczają jedno – podróż. Wybrałyśmy się z Natalią na tygodniową wyprawę, w której tylko rower i samolot nie został przez nas wykorzystany (w ruch  poszły nawet łódki). Miałyśmy w tych dniach dużo podróżnego szczęścia, spotkałyśmy bardzo życzliwych ludzi, zobaczyłyśmy piękne miejsca.

 

Przemierzyłyśmy Ugandę w dół. Wyruszyłyśmy w nocy z niedzieli na poniedziałek z Masindi, by jeszcze przed świtem przesiąść się w Kampali w autobus jadący do Fort Portal. Przedostanie się z Kihande na postój matatu w Masindi o drugiej w nocy nie jest łatwe, ale ogromnym sercem wykazał się Pan Mansur który zawiózł nas tam samochodem. Miejsce będące uosobieniem zła w Kampali czyli stacja autobusowa (ta sama, która przeraziła mnie zaraz po przylocie) jeszcze nie obudzona nie wieje aż taką grozą. Miałyśmy szczęście, bo w autobusie do Fort Portal zostały dla nas dwa ostatnie miejsca. Nie trzeba było siedzieć i czekać na odjazd, popychano nas za to z lekko natarczywym muzungu sit, sit! Zawsze zdumiewa mnie ten moment przejścia z leniwego oczekiwania w pośpiech tak wielki, jakiego nawet w Europie się nie zaznaje.

 

Fort Portal jest bardzo ładnym miastem. Niewiele udało nam się zwiedzić gdyż nie było ono naszym miejscem docelowym w tym rejonie, z tego jednak co zobaczyłyśmy wniosek był jeden – miasto zdecydowanie turystyczne, zadbane, z podobną do europejskiej organizacją przestrzeni. A my podążyłyśmy dalej, na wieś, do krainy jezior. Do miejsca, jak się okazało, magicznego.

 

Czterdzieści minut drogi (na boda) od Fort Portal mieszka Jaś. Niech mnie kule biją, nie mam pojęcia jak nazywa się ta wioska, ale po co ci nazwa gdy wszyscy boda w odległości kilku kilometrów znają to miejsce pod nazwą Jasiu’s place. Jasio wśród lokalnych niejedno ma imię, w rzeczywistości imię jego brzmi Janusz, nazwisko zaś Zasada. Pochodzi z Olkusza, przez szereg lat pracował jako przewodnik w krajach Afryki Wschodniej by wreszcie siedem lat temu osiedlić się w Ugandzie. W wiosce o nieznanej mi nazwie stworzył dom nie tylko dla siebie ale dla wszystkich wędrowców, którzy na swojej drodze szukają odpoczynku i chwili wytchnienia, miejsca, w którym mogą czuć się jak w domu i robić (lub nie robić) co im się żywnie podoba. U Jasia można więc popływać w jeziorze (które nie jest skażone bakteriami), poleżeć na hamaku, pomóc w okołodomowych pracach, pogotować, napić się wódki z bananów lub piwa, nauczyć się od zaprzyjaźnionych kobiet wykonywania mat z trawy, czytać książki, obserwować ptaki, spacerować, spać… Wszystko to w towarzystwie Jasia – dobrej duszy, która otacza opieką ale pozostawia cię w zupełnej wolności. Kawałek naszych serc został w tym miejscu i nie chciałyśmy go wcale opuszczać. Każdemu, kogo życie rzuci w te strony i będzie potrzebował odpocząć, polecam. Miejsce nazywa się Ayapapa.

 

Rzut beretem od Jasia mieszkają szympansy. Kilkanaście kilometrów od jego domu rozciąga się Park Narodowy Kibale, w którego lasach można je obserwować. Wybrałyśmy się na tak zwany chimpanzee tracking i razem z przewodnikiem o imieniu Eli szukałyśmy ukrytej w lesie jednej z grup. Żyje ich tam trzynaście, każda z grup liczy około stu dwudziestu członków, a dwie z tych grup są oswojone z obecnością ludzi. Niektórzy przedstawiciele grupy, którą śledziliśmy mają już nawet swoje imiona. Patrzysz więc sobie na takiego szympansa – jak siedzi, rozkłada się do drzemki, ziewa sobie, dłubie w nosie, drapie pod pachą – i myślisz, jak bardzo jest do ciebie podobny. Różnica jest tylko taka, że ty nie dłubałbyś w nosie w obecności dwudziestoosobowej publiczności, on zaś konwenanse ma gdzieś. Szympansy są piękne i mądre, mają swoje zwyczaje i sposoby komunikacji. Gdy idziesz przez las i nagle otacza się wrzask ich rozmów i dudnienie drzew, w które stukają by się porozumieć – nie sposób w tym hałasie się nie zakochać.

 

Przy okazji wizyty w parku po raz kolejny okazało się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Przyjechałyśmy ze zbyt małą ilością pieniędzy, niewystarczającą na wejście, nie wspominając nawet o zapłaceniu boda, który nas tam przywiózł. Cóż, zdarza się. I co? I na wszystko znajdzie się sposób. Trochę ludzkiej przebiegłości, odrobina życzliwości i dobrej woli, zadbanie o interesy obu stron i już! Wszystko jest możliwe. Tutaj wszystko jest możliwe.

 

Od Jasia droga poprowadziła nas z Fort Portal przez Mbararę do Kabale, od którego blisko już do granicy z Rwandą. Chciałyśmy zobaczyć jezioro Bunyonyi, jedno z najgłębszych w całej Afryce i najpiękniejszych w Ugandzie. Jako osoby wprawione w pływaniu canoe (Natalia płynęła raz, ja ani razu) postanowiłyśmy wypożyczyć jedno i zwiedzić jezioro. Łódka piękna, duża, zrobiona z jednego kawałka eukaliptusowego drzewa. Z racji na długość stażu Natalia została sterującą, ja wiosłującą. Ludzie kochani, trzeba było widzieć nas gdy próbowałyśmy wypłynąć z naszej zatoczki. Ilość kółek wykręconych we wszystkie strony przeszła ludzkie pojęcie, zdołałyśmy nawet poprzechylać się niebezpiecznie na prawo i lewo. Musiało to wyglądać spektakularnie, bo nasz pan przewodnik pofatygował się na swoim canoe od pomostu by złożyć osobiste gratulacje i poinstruować nas, jak się tym pływa. Potem było już tylko lepiej.

 

Jezioro Bunyoni ma w sobie coś magicznego. Coś, co ciężko nawet uchwycić na zdjęciach. Otaczające je pagórki, wyspy, które się na nim znajdują – przepiękne. Nad jeziorem często unosi się mgła ograniczająca widoczność, co czyni je jeszcze bardziej tajemniczym. W piątki na jednym z brzegów odbywa się targ, widziałyśmy więc łódki ściągające tam ze wszystkich stron. Mijali nas ludzie, którzy nad jeziorem żyją i dla których wiosłowanie w canoe jest jak jazda rowerem. Później korzystając już z motorowej łodzi wypuściliśmy się na szersze wody i zwiedziliśmy kilka wysp.

 

Po wyprawie zostaną w nas miejsca i ludzie, godziny spędzone w przesadnie wypełnionych matatu, wspomnienie czerwonych i zielonych wnętrz autobusów. Zostaną śpiewane z Jasiem piosenki Roberta Kasprzyckiego i Kultu, orzeźwiające kąpiele w jeziorze, szaragający twarz wiatr szalejący po autobusie, widok zieleni i wzgórz.

 

Wróciłyśmy do domu. Domu, w którym dzieci wybiegły by nas powitać, w którym ciocie cieszyły się z naszego powrotu. Domu, który w niedługim czasie przyjdzie nam znowu opuścić i to nie na tydzień. Póki co cieszymy się śmiejącą się Promise, rosnącymi w oczach dziećmi i słońcem.

 

u Jasia:

 

 

u szympansów:

 

 

Lake Bunyonyi:

 

 

w drodze:

 

miłość to

Nasze odpowiedzi na pytanie czym jest miłość.

post image

Robert i Eveline

Znów ugościłyśmy się na ślubie i przyjęciu weselnym. W odróżnieniu od pierwszego ślubu, w którym uczestniczyłam w listopadzie, tym razem znałam przynajmniej pana młodego i wymieniłam z nim kilkakrotnie How are you? w Kościele. Przyjęcie weselne odbyło się nie na terenie Kościoła, a w hotelu na drugim krańcu miasta.

 

Para młoda poruszająca się wszędzie tanecznym krokiem, podążający za nimi świadkowie, druhny i drużbowie. Wszyscy w ruchu, uśmiechnięci, kolorowi! Teraz możecie trochę zobaczyć (choć w połowie imprezy rozładował nam się aparat i dokumentacja jest bardzo licha).

 

 

 

PS. Za kilka godzin startujemy z Natalią z Masindi, przez Kampalę, do miasta zwanego Fort Portal. Potem ruszymy jeszcze dalej na południe by zobaczyć jezioro Bunyonyi. To nasza pierwsza i ostatnia wspólna wycieczka, wyciskamy z niej jak najwięcej się da. Po powrocie opowiem Wam jak było, póki co zostawiamy jednak Internet na cały tydzień. Do usłyszenia w Walentynki, kochani!

dziesięć litrów wody

Całe miasto cierpiało dziś znów na brak wody.

post image

dizajn

Ugandyjskie kobiety cierpią w imię fryzury.

post image

Pojechałyśmy na wieś.

Polska – Uganda, poranek – wieczór

Poranek. Siódma dwadzieścia jeden lub dwadzieścia cztery – o tej godzinie otwieram oczy.

przy okazji

Przy okazji bycia w różnych miejscach, różne pojawiają się w mojej głowie refleksje.

post image

niespodzianki

post image

gdy Hope gotuje

wszyscy siedzą w kuchni.

cuda dzieją się na naszych oczach

Nie wiemy, co działoby się z nią teraz gdyby ktoś jej nie znalazł i nie uratował. 

post image

droga na Ostrołękę

Wiesz, mam taki dylemat ostatnio, że nie wiem za bardzo o czym pisać. Taki czas bezpłodny. –  powiedziałam dzisiaj do Natalii.

post image

prezydent przyjeżdża do miasta

Zbliżają się wybory prezydenckie. Od listopada zeszłego roku trwają intensywne objazdowe kampanie kandydatów, część z nich dociera także Masindi.

Drogi tato Marcinie,

mówi do Ciebie Uganda.

w czasie suszy

Też zdarzają się deszcze.

post image

skok w worku

Urządziliśmy sobie wyścigi. Wyścigi skakania w worku.

post image

kartki ze świata

Dziękuję, że o mnie pamiętacie.

post image

Nyabyeya, czyli Polacy w Ugandzie

My też kiedyś byliśmy uchodźcami.

post image

african woman

Siła jest kobietą. Rodzina jest kobietą. Praca jest kobietą.

post image

ściana gotowa

Urodzinowa ściana stworzona przez Natalię i Bastiana dziś uroczyście otwarta.

post image

woda

Może przez chwilę wydawało mi się, że znam tutejszą rzeczywistość

post image

gdyby ktoś mi powiedział

Zacznijmy może od tego, że gdyby dwa lata temu ktoś mi powiedział, że zamieszkam w Ugandzie, to bym mu nie uwierzyła.

have a nice day

post image

co zabiera się w daleką podróż

Wyjeżdżając z domu na dłuższy czas, szykując się do przebywania w innym klimacie i kulturze, trzeba pamiętać o kilku niezbędnych rzeczach.

dystans

 Będąc daleko od domu nabiera się dystansu do wielu rzeczy. 

1 2 3 4 5 6